Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szczęść i musisz je sam rozwikłać i zwyciężyć... Przecież to nie ja dowodziłem okrętem i, zamiast płynąć dalej wzdłuż wysp Kurylskich na południe, zawróciłem z właściwej drogi na wschód, uląkłszy się wrzasków ciemnych marynarzy!... Gdzie bylibyśmy obecnie, gdyby nie to?... Przecież to nie ja na wyspie Beringa...
Posypał się cały szereg dobrze znanych załodze inwektyw i oskarżeń Beniowskiego, powtarzanych tylekroć przez Stiepanowa i jego stronników. Tym razem nie odniosły one skutku; marynarze chmurnie słuchali wywodów wichrzyciela.
— Chcesz mi oddać dowództwo teraz, kiedy okręt zniszczony, kiedy śpiżarnia pusta i niema wody...
— Samiście ją wylali!... — wtrącił Baturin.
— Wszystko jedno, jak to się stało, dość, że niema... I nikt z was nie wie, co robić... wtedy do mnie!...
— Zawracać do Kamczatki!... poddać się rządowi i prosić o łaskę!... — wykrzyknął nagle Izmaiłow.
Zakrzyczano go ze wszystkich stron.
— Przenigdy!...
— Jakiejże to łaski się spodziewasz?...
— Że cię wbiją na pal nie... z dołu a przez gębę!...
— Może tobie i poniektórym jeszcze darują winy, ale nie nam...
— Zresztą do Kamczatki dalej stąd, niż do