Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Każda z nich ma... chłopa, a nawet kilku, gdy moje cipy połową mnie się kontentują!... — dodał ordynarnie i swoje Aleutki naraz do siebie przygarnął.
— Zabierzcie ich won stąd! Kuzniecow, wołaj ludzi!... — krzyknął Beniowski.
— Hola!... Towarzysze, nie dajcie się!... Jak psów na deszcz wyrzucić was chcą!... A wczoraj sami co wyrabiali noc całą, gdy wyście musieli stróżować!... Nie dajcie się!... Hej!... Przedewszystkiem tego naczelnego cnotliwca!... Wiemy dobrze, co on tam w osobnej kajucie z świętą naczelnikówną wyrabia, podczas gdy my musimy na rejach, na zimnie, na wietrze warować!... Do niego bierzcie się!... Niech raz już będzie temu koniec!... — ryczał Stiepanow, powstając i wyrywając z pochwy szpadę.
Kuzniecow, nie czekając na przybycie straży, rzucił się na niego z orężem.
— Chodź, chodź, chamie!... Chodź, chodź, religjancie!... Boży wałachu!... Dawno już mam na ciebie chrapkę!... — drwił sobie Stiepanow, zastawiając się zręcznie żelazem. Dla większych drwin zaśpiewał przez nos po sekciarsku:

Chuci moja niewstrzymana,
Lękam się, że ty mnie zgubisz,
Że mię wygnasz z ciemnych lasów,
Z ciemnych lasów, z śpiących borów,
Z zielonej dąbrowy,
Z pięknej pustyni...