Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ubrani w pyszne sukienne i jedwabne stroje, z świecącemi guzami i galonami, naszytemi na ramionach, brzegach i połach ubrania. Za nimi w małej odległości kroczył po jednej stronie Sałazow, a po drugiej wyniosły wojownik w tubylczym stroju z drogich futer bobrowych i kotowych, tatuowany i malowany na twarzy, z diademem piór na głowie, ale bezbronny.
Beniowski domyślił się odrazu, że to Gruby Tuachta.
A dalej już walił tłum krajowców, tańcząc, skacząc, podrygując, wymachując maczugami, łukami i siekierami, błyskając dzidami oraz nożami. Mienił się ten cały pochód od kolorów rozmaitego włosia, od tkanin wyszytych i barwionych jaskrawo, od chwiejących się wszędzie piór ptasich; brzęczał metalowemi ozdobami, dźwięczał od stukotu żelaza i tylców pik opieranych o ziemię, od tupotu nóg obutych w wyszyte paciorkami skórzane obuwie.
Za tą wojowniczą gromadą maszerował spokojnie oddział Rosjan, ludzi coś ze czterdziestu, rozmaicie odzianych, lecz przyzwoicie uzbrojonych we flinty i krótkie morskie kordelasy.
A dalej już pchał się bezładnie ogromny tłum kobiet, starców, dzieci w futrach, łyczanych kaftanach, półgołych lub całkiem nagich, milczący, ale podniecony, rozciekawiony, niesforny...
Gdy Urbański kazał swym żołnierzom sprezentować broń, krajowcy zatrzymali się; poczem z jednej strony wystąpił Beniowski z Chruszczo-