Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Możemy popłynąć tam choćby zaraz... — przerwał czarny.
— Ale poco wszyscy?... Dosyć będziemy mieli jednego retmana!... — zauważył Beniowski.
— W takim razie chyba rzucimy losy na to wielkie szczęście, bo ja nie ustąpię!... — roześmiał się czarny. — Nazywam się Hryhory Sałazow, a to mój towarzysz z urzędu, Baczkow. Radzi będziemy okazać wam usługę, jako przyjaciołom Ochotyna! A że chcecie jednego tylko, więc zgaduj, stary!...
Położył przed łysym na stole zaciśniętą pięść.
— Orzeł, czy reszka?
— Orzeł!... — odrzekł ten ze śmiechem.
Ponieważ na otwartej dłoni okazała się moneta z reszką na wierzchu, więc ku powszechnemu zadowoleniu stateczny Sałazow został przewodnikiem statku w jego wyprawie na Urumsziru. Baczkowa zaś z Aleutami Beniowski wyprawił niezwłocznie, obdarowawszy ich nożami i świecidełkami. Ale nazajutrz zrana poprosił go sam Sałazow, żeby i jego odesłał na brzeg, dla wystarania się o lepszą bajdarę i przewodników tubylców, gdyż sam w istocie ani drogi do Urumsziru, ani lici tam morskich dobrze nie zna.
— Chciałem zwlec, bojąc się z waszej strony jakiejś zdrady albo gwałtu, ale, poznawszy was bliżej, widzę płonność moich obaw i gotów jestem pomóc wam, ile mi sił starczy... Zresztą nicbyście teraz gwałtem nie wskórali, gdyż