Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stem, że choć ty korzystasz z tej nadziemskiej urody... z tej świętej duszy i ciała cudnego. Że nie zgaśnie ona zapoznana, jak lilja... Niech jednak wie, niech wie, że pragnę jej szczęścia, że błogosławię ją... choć tak cierpię przez nią... Że wiem, iż nie jestem jej godzien i że błagam jeno, jako łaski, jednego jej uśmiechu, spojrzenia... niech powie, że mię nie nienawidzi, że mi przebacza... Niech powie!... Wszak Chrystus nawet łotrowi przebaczył na krzyżu... A ja tak cierpię... Gorzej, niż na krzyżu, przybit jestem na tym okręcie przeklętym... Poproś ją, Beniowski... Przedstaw jej, że to słowo moje nierozważne wcale nie z serca mi padło, ale... nie wiem skąd!... Tak, ot, jakgdyby powiedział ktoś inny... Szatan za mnie powiedział!... Wciąż słyszę głos własny, straszny i obcy... Poproś ją, Beniowski!... Ubłagaj!... Nie znika mi na chwilę z przed oczu jej twarz blada, śmiertelnym porażona bólem!... Zmysły tracę, Beniowski... Ulitujcie się!... Cóż więc?... Puścicie mię?...
— Doktór Meder zabrania komukolwiek... Niebezpieczeństwo grozi jej życiu!...
— Właśnie! Może umrzeć z nienawiścią dla mnie!... Tego pewnie pragniesz!... A tego nie przeżyję!...
Dźwignął się z kolan.
— Co za niegodziwość!... Ależ ona nawet cię nie pozna, gorączkuje!... — oburzał się Bielski.
— Myślę, że nie jest z nią tak źle!... Przecież nie jestem zupełnym warjatem, nie prosił-