Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jutro daleko!... Mamy czas!... Za godzinę możemy stanąć u lądu!... Tu... tu... już gdzieś blisko powinny być albo wyspy, albo sama Alaska!...
— Więc gotóweś i tam wylądować!...
— Ależ wyjdziemy na pierwszy spotkany skrawek ziemi!... To się rozumie!...
— Nie lądowałeś jednak... onegdaj!
— Czy mi zaręczysz, żebyśmy tam nie zostali? Czy masz pewność, że rząd już nie uprzedził i nie podkupił nadbrzeżnych Czukczów, że nie było wśród nich przebranych kozaków?... Uważałeś, jak nas bardzo wabili na brzeg?...
— Opieraliśmy się i nie takim siłom!...
— Ale dawniej!... Czy nie widzisz, jak mocno nadwerężył się duch załogi?...
— Myśleli, że żeglowanie po Oceanie będzie jeno przyjemną dywersją!...
— Wyczerpani są, potrzebują wypoczynku... Wiem o tem i dlatego nie mogę lądować byle gdzie...
— A jednak będziemy to musieli zrobić przy pierwszej sposobności... inaczej grozi nam rokosz!...
— Rokosz grozi nam zawsze!... — uśmiechnął się Beniowski — bośmy sami powstali z rokoszu!...
— Wyznaję, że wyobrażałem sobie to wszystko trochę inaczej!
— Więc żałujesz i ty, przyjacielu?...