Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przyśpieszony ruch piersi i zachować rumieniec na blednącej twarzy.
Gdy witał ją, całując w rękę, spojrzała mu w twarz z niepokojem:
— Co się stało? Znowu Stiepanow?
— Nie!... Tym razem... Kuzniecow! — odpowiedział z przykrym uśmiechem. Ze smutną żartobliwością przedstawił jej wydarzenia żeglugi od chwili, gdy zmowa i upór całej załogi zmusiły go do zawrócenia na północ, co omało nie zgubiło statku; skończył zaś na... projekcie Bielskiego.
— Nic z tego nie wiedziałam, nic nie wiedziałam... Leżałam bez zmysłów, jak płat... Umarłabym, nie wiedząc, co się ze mną dzieje...
— A co myślisz o projekcie starego?...
— Nie, ty tego nie zrobisz?... Ty ich nie rzucisz?... — powtórzyła nieco zatrwożona.
— Ależ nie!... Rozumie się!... Czyżbym mógł pozwolić sobie na te wszystkie walki z personainej li tylko korzyści!? Przecież dla tak niskich celów nie potrzebowałem przedsiębrać żadnej wyprawy!
Westchnęła i z pochyloną głową nalewała do filiżanek herbatę. Długie, białe jej ręce pływały nad obrusem wdzięcznie, jak lilje.
— I nie ukarzesz... tych trzech?... Nie ukarzesz!? Nie karz ich!... Bądź dla nich miłościwy, jak ojciec!... — prosiła.
Milczał, nie patrząc na nią.
— Oni ciemni, zaślepieni... grzeszni!... Wszy-