Strona:Wacław Sieroszewski - Ocean I.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obchodzimy się tutaj, przez pamięć zasług twego wuja i wspomnienie wspólnie przeżytych z tobą nieszczęść długiego więzienia?... Zaiste naiwne masz myśli, człowieku, tak niezwykle w innych wypadkach przebiegły... Przyznaj, że ślepa namiętność pomieszała ci umysł, i sam poradź, co począć z tobą, aby uczynić cię nieszkodliwym społeczności i tobie samemu!?
Stiepanow milczał posępnie i patrzał z pod oka na surową, spokojną twarz Beniowskiego.
— Słuchaj, powiedz!... Byłeś u niej wczoraj, czy nie byłeś?... Błagam cię na wszystko!... Byłeś?... Przyznaj się... Wtedy, wtedy... wszystko skończone... Powiedz, niech wiem nareszcie! Niech nie szarpie mię ta wieczna niepewność i rozterka, ta rozpacz i nadzieja... Jak byłeś, to byłeś!... Przysięgam na Boga, że nie będę się mścił, że pogodzę się z losem, uznam wybór Nastazji!... Owszem może sam znowu miłować cię zacznę, będę cię otaczał opieką jak źrenicę oka dla jej miłości, albo... skoczę za burtę okrętu... Ale niech wiem, niech wiem na pewno!
Przypadł do stołu i chciał rękę Beniowskiego, leżącą tam całować, ale Beniowski mu ją cofnął:
— Poco mię pytasz?... Jużeś mię tyle razy pytał nadaremno i nie wierzyłeś mi nigdy! Cokolwiekbym odpowiedział ci, nie uwierzysz i teraz!... Idź jej się spytaj!... Wszak ci to już mówiłem...
— Nie chce mię widzieć, nie chce!... Jużem