Strona:Wacław Sieroszewski - Na wulkanach Japonji.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



I.

Trzy dni płynęliśmy już po otwartem morzu. Powiedziano nam, że nazajutrz rano zobaczymy brzegi Japonji. Dlatego też poleciliśmy służbie, aby nas obudziła, skoro tylko brzegi się zarysują. Istotnie. Jeszcze spaliśmy mocnym snem, kiedy rozległo się wołanie: Japonja! Japonja! Zerwaliśmy się i wyszliśmy na pokład, ale dokoła nas była jeszcze noc, a morze, jak zawsze o tych godzinach, przedstawiało ametystowo-mglistą przepaść, nad którą w górze błyszczały gwiazdy, a w dole od czasu do czasu lśniła się długa fala oceaniczna. Różnił się jednak widok ten od tych widoków, jakie mieliśmy dotychczas. Mianowicie fala ta pokryta była, jak okiem sięgnąć, białemi płatkami, jakgdyby stadem ptaków albo motyli.
Statek nasz płynął wprost na wschód. Tymczasem gwiazdy poczęły gasnąć, nastawił świt, a wkrótce dojrzeliśmy w świetle zorzy, że te płatki białe dookoła naszego parow-