Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nych; tłum niebiesko ubranych robotników szedł ku nim. Drut telegraficzny wciąż nam towarzyszył. Mijaliśmy dostatnie, obszerne budynki szkolne, gdzie brzęczały wesoło głosy dzieci; spotykani przechodnie uprzejmie uśmiechali się do nas; kobiety w szarych sukniach, w barwnych, opasujących biodra „obi“, z kwiatami we włosach, niosące na plecach pucołowate dzieci, pośpiesznie ustępowały nam z drogi i czekały cierpliwie, aż je wyminie cały nasz orszak wędrowny, otoczony kłębami kurzu. Biało ubrany policyant z krótką szablą, przechodząc mimo nas, przyjrzał się uważnie, ale nie natrętnie. Wieśniacy, znajomi mister’a B. machali mu z daleka z pól radośnie kapeluszami. A pola rozpościerały się wkoło, jak okiem sięgnąć, coraz lepiej uprawne i coraz rozmaitsze. Długie, nizkie rzędy ciemno-zielonego indyga, starannie opielone i obredlone, ciągnęły się równo, jak ogrodowe grządki; jasny, gęsty i wysoki len już błękitniał od rozpuszczających się pączków, pszenica już żółkła, a jęczmień, miejscami zupełnie jeszcze zielony, miejscami zbielał i szumiał sucho w łagodnym wietrzyku, wołając co rychlej o sierp. Pola nieduże, zmieszane, jak z kawałków zszyty kobierzec, wdzierały się wysoko na zbocza, nawet na szczyty pagórków, na których często stały w błękitnem powietrzu barwne figury kobiet i dzieci, pielących chwasty, lub mi-