Strona:Wacław Sieroszewski - Na daleki wschód - kartki z podróży.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyszło na nasze spotkanie. Jeden spał na garści słomy, a słońce piekło mu obnażoną głowę i ciało. Naczelnik straży więziennej nie chciał mię puścić do wnętrza i nie chciał mi towarzyszyć. Gdym wszedł, ujrzałem szopę czarną, straszną, brudną, cuchnącą, pełną ludzi; stali tłumnie w wązkiem przejściu, leżeli na nizkich tapczanach po obu stronach lub siedzieli tam szyjąc, wiążąc coś, pracując... Nie byli zakuci, ale nad głową każdego wisiały kajdany... Skarżyli się, że mało im jeść dają i prosili o pieniądze. Kilku leżało chorych, zdaje się, na tyfus, oczy im w gorączce płonęły; jeden, skazany na śmierć, siedział koło słupa z głową opartą bezwładnie, z oczyma nawpół przymkniętemi i drżał drobnym ruchem febrycznym. Widocznie osławiona obojętność Chińczyków wobec śmierci nie jest prawem ogólnem...
Większość więźniów byli to ludzie rośli, tędzy, o posępnem spojrzeniu. Długie, stargane włosy, czarne od brudu twarze i strzępy wiszących na ciele łachmanów potęgowały wrażenie odpychające i pełne grozy...
— Pan się nad nimi lituje, a to są zbóje, okrutnicy... każdy z nich już niemało pomordował ludzi... — mówił mi tłómacz, gdym się stamtąd wydostał.
Wśród więźniów znalazłem oroczona, którego