— Więc czegóż chcesz, utrapieńcze?
— Nie wiem, a raczej wiem, że chcę tego, na co złożyć się muszą wysiłki pokoleń...
— Ba! Mała rzecz! Ale rozumiesz, że dać ci tego nie mogę... Bierz co jest!
Przygarnął ją i zarzucił jej ręce, twarz, piersi i szyję kaskadą pocałunków. Poddawała się im bez wstrętu lecz i bez cienia zachęty.
— Moją wadą jest bezwzględna, nieprzezwyciężona szczerości... — szepnęła cichutko.
Wypuścił ją z uścisku i odsunął się, siląc ukryć na twarzy wyraz zawodu.
— Po prostu — nie kochasz mnie!
— Na inną miłość mnie nie stać!
— Skąd wiedzieć możesz?! W dodatku: dlaczego to zaczęło się od owego nieszczęsnego polowania?
Milczała zmieszana.
— Pewnie wypadkiem.
— Ach, nie! Przyznaj, że oddałaś mi się z litości, z dobroci serca... a może trochę i... z nudów!
— Nie! Tego nie rozumiem. Nie oddałabym się nikomu z żadnych względów ubocznych.
— Więc dopiawdy podobałem ci się?!
Kiwnęła głową.
— Zapewne, że nie byłem ci wstrętny. Ale
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/61
Wygląd
Ta strona została przepisana.