Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wewnątrz wszakże drżało w nim wszystko. Miał wrażenie, że lodowaty jakiś podmuch przeleciał tuż mimo niego. Już się więcej nie odzywał, nie ruszał. Pasażerowie szybko zmieniali się, wchodzili, wychodzili, przepływali przez wagon, jak sypki strumień piasku przez cewkę klepsydry... Coraz częściej słyszał koło siebie mowę ojczystą, wreszcie fala jej znienacka zachlusnęła pociąg i zmyła, zagłuszyła bez śladu dźwięki, wśród których żył ostatnie lata. Poczuł pod rzęsami łzy palące. Bał się oczu otworzyć, bał się ruszyć, aby się nie polały jawnie.
— Maniu... Zosiu... Stasiu... Jasiu... — oblegały go zabawne, a dlań tkliwe szczebiotania nawoływania, wykrzykniki...
Zamiast tęgich, mięsistych postaci Wschodu, otoczyły go figury drobne, o rysach delikatnych i trochę smutnych.
— Gdzie koszyk? Wzięłaś butelkę?
— Ach, Boże, niech pan nie zapomni powtórzyć mamie, o com pana prosiła...
— Ha! Jak kto może, tak orze!... Powiadam mu, mości dobrodzieju...
— Widzi, pani dobrodziejka; myślę, że każdemu wolno obdarowywać innych, ale ze swojej kieszeni... Nic nie mam przeciwko takiemu komunizmowi...