Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc przypuszczasz, że bracia z ducha i pojęć byliby zdolni...
— »I nie wódź nas na pokuszenie...« My pragniemy swobody bez zastrzeżeń...
— Nawet bez... braterstwa?
— O... zgoda na braterstwo... równych sobie...
— Ależ zgadzam się, najzupełniej zgadzam... — radośnie zawołał Kiesza i westchnął, jakgdyby mu ciężar spadł z piersi.
Szumski spojrzał nań życzliwie, ale po zmęczonej jego twarzy, już pożłobionej przedwczesnemi zmarszczkami, przesunął się ledwie dostrzegalny uśmiech.
Była to ostatnia ich na ten temat rozmowa, ostatni etap serdecznego zbliżenia.
— Ach, jakżebym chciał spotkać się raz jeszcze z tobą... później... — mówił z przejęciem Kiesza, siadając obok Wiktora.
Ten objął go wpół.
— Kiedy... wszyscy wolni, wszyscy dobrzy... wszyscy zdrowi, piękni i ukształceni... Lubię i ja... pomarzyć... Żyć w atmosferze, gdzie każdy myśli o wszystkich, a nikt o sobie...
Cicho gwarzyli o świetlanej, bardzo odległej przyszłości...
Za Saratowem musieli się rozstać. Kiesza skręcał na południe. Uściskali się, spojrzeli