kielichach twarz młodą, rumianą, złotowłosą, błękitnooką, jak one, i wesołą, jak pieszczący je promień słońca.
Jechali dzień i noc, spiąc w wozie na sianie.
Ale raz woźnica nie chciał ich wieźć dalej po północku.
— Warnaki... włóczą się! — objaśniał niechętnie.
— Widzieliśmy ich dosyć na drodze, nie zaczepiali nas...
— Ale tutaj co innego... tutaj... zbytkują!... — przekładał im mrukliwie.
Wiktor, któremu nie podobał się ani posępny »przyjaciel«, ani uboga i odrapana jego stancyjka, nastawał.
— Jedziemy. Nie twoja rzecz, co nam zrobią... Nie boimy się, mamy broń!...
— A jakże: nie moja rzecz!? Niby to oni mi popuszczą... Tu komisya ma zjechać. Jutro albo pojutrze z powodu ich rozbojów...
— Jak chcesz. My kogo innego poszukamy. Musimy jechać.
Chłop skrobał się w głowę.
— Jak chcecie — mruczał — ale jak ostrzegałem... Jechać, to jechać. A ile dodacie?
Umówili się co do dodatku. Wtedy znikł,
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/368
Ta strona została przepisana.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/c/c2/Wac%C5%82aw_Sieroszewski_-_Ma%C5%82%C5%BCe%C5%84stwo%2C_By%C4%87_albo_nie_by%C4%87%2C_Tu%C5%82acze.djvu/page368-1024px-Wac%C5%82aw_Sieroszewski_-_Ma%C5%82%C5%BCe%C5%84stwo%2C_By%C4%87_albo_nie_by%C4%87%2C_Tu%C5%82acze.djvu.jpg)