Na noclegach niecił w małych wgłębieniach ziemi niewielki ogienek — byle mógł przy nim ugotować herbatę i trochę zupy z suszonego mięsa. Nie lękał się już pościgu, lecz wolał nie zdradzać niczem swego tutaj pobytu, uniknąć spotkania nawet z drwalami i myśliwcami.
Raz naskoczył na samego niedźwiedzia. Kudłacz leżał na pagórku, kopał pazurami ziemię i zjadał korzonki. Spostrzegłszy wędrowca, uniósł się, burą sierść na grzbiecie najeżył, mordę zmarszczył i sine dziąsła pyska z białych kłów opuścił. Wiktor zamarł bez ruchu z ręką u pasa, z duszą zatrwożoną. Pierwszy raz widział tak blisko leśnego drapieżcę, i uderzył go dziki, posępny blask krwawych jego ślepi. Niedźwiedź cicho zacharczał i podygał na tylnych łapach, ale po chwili odwrócił się z mamrotem i odszedł. Wiktor poczekał, aż umilkł chrzęst jego kroków i obejrzał uważnie porzucone przez zwierzę kłącze. Miały smak słodki, podobny do selerów. Odtąd po drodze Wiktor pilnie tych selerów szukał i wraz z cebulkami dzikich lilij używał za przyprawę do zupy. Niedźwiedź się przydał.
Po dziesięciu dniach wędrówki natrafił na małą chatkę myśliwską, a w dwa dni potem wyszedł niespodzianie na brzeg łąki, pośrodku
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/308
Wygląd
Ta strona została przepisana.