Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wzdłuż korytarza. Trzasły rygle w najbliższej celi, kroki zawróciły ku niemu, wrzeciądła opadły, uchyliły się drzwi i blada ogolona twarz więźnia z wilczemi oczami i wyszczerzonymi kłami wyjrzała, szepcząc z uśmiechem:
— Zabiłem szczura!... Ten sztych wart dukata!... Wychodź!... Zabiłem szczura!... Chi... hii!... Prra-oo, książę!...
Zaśmiał się jak potępieniec i pobiegł dalej. Za chwilę wszystkie cele były otwarte i ciżba kościotrupich, obdartych mar wyległa na korytarz. Ci co nie mogli wstać wypełzli choć na próg, wlokąc za sobą łańcuchy. Dwaj obłąkańcy, ująwszy się za ręce z chichotem, wymyślaniem, rykiem, z rechotem podciągniętych kajdan, pędzili przez korytarz, kopiąc się i bijąc... Przeskoczyli przez ciało Bazyliszka, który leżał bez ruchu w poprzek drogi. Z roztrzaskanego ciemienia dozorcy wypływała struga krwi i mózgu. Waryaci dopadli do drzwiczek ciemnicy, spróbowali je otworzyć, a gdy nie ustąpiły ich wysiłkom, zawrócili na korytarz i po krótkim namyśle skoczyli do trupa. Schwycili go za nogi, powlekli... Jeden wyrwał mu z kobury rewolwer, puścił się ku leżącym na ziemi więźniom.
— Wstawajcie, nicponie!... Dość wylegiwać się!... Cha... ha!... — ryczał.