Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kim dachem goncianym, nasuniętym głęboko na ściany jak kaptur mnicha a omszałym i poczerniałym jak zrąb wietrzejącego granitu... W ciepłych, wygodnych, trochę przyciemnionych pokojach staroświeckie, ciężkie meble mahoniowe i palisandrowe a w jadalni ciemny dąb i orzech... Stare, poczerniałe portrety wąsatych szlachciców i gładkich szlachcianek na jasnych spółczesnych obiciach... Długie, weneckie zwierciadła w przymierzchłych od czasu, złoconych ramach... Kandelabry srebrne i bronzowe, portyery... dywany... A w bawialnym białe krzesła ze złotemi pręgami, białe stoły i biurka na cienkich, ślicznie, leciuchno wygiętych nóżkach. Między oknami rzędy starodawnych sztychów, pełnych bojowego dymu i ognia, żołnierzy, koni i dział z figurą małego cesarza pośrodku... W tajemniczej sypialni, dokąd puszczano go rzadko, — ogromna łożnica pod baldachimem, po drugiej stronie druga, a w kącie wielki, zadymiony obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, na którym błyszczała niby wielopromienna gwiazda, złota korona i przed którym jak rok długi na ołtarzyku zieleniło się i kwitło kwiecie, zaś w górze, nie gasnąc, migotał płomyk lampy za szkłem purpurowem...
Ale najlepiej pamiętał fajczarnię, gdzie stał śmieszny, niepojęty dlań wówczas bilard na