nie powtórzy się jeszcze, lecz tam zapanował dawny spokój i jedynie wzburzone serce biło potężnie.
— Idź już! — zwróciła się raz jeszcze do jakuta.
— Co teraz? — rozmyślała, gdy natręt wyszedł wreszcie i została sama. — Powiedzieć Stefanowi, czy nie? Powiedzieć, czy nie?! Po co? Aby zupełnie uniemożliwić odwrót temu szaleńcowi?!... A tak, ona przy sposobności zburczy go w cztery oczy... Wykaże mu, że poddaje się urojeniom, że cała ta miłość... fatalna i płomienna... pochodzi stąd, że... jest tutaj jedyną kobietą... A Stefan?... Dlaczego inną miarkę przykłada do Stefana? Dlaczego Stefan miałby z innego pokochać ją powodu?...
Szła myślą przez cały łańcuch swego małżeństwa od owego purpurowego wieczoru... Ginęła w mgławicach delikatnych niedoczuć i niedomówień, które niby śniedź, niby pyłek leciuchny już ćmiły blask tych wspomnień...
Ani się spostrzegła, jak minął krótki dzień i ciemna noc, napływając przez okno, zmieszała się z krwawym światłem ogniska. Dopiero głuchy łoskot na drodze ocucił ją. Porwała się, skoczyła do spiżarki po mięso, włożyła je w garnek, nalała wodą i przysunęła do ognia. Niezadługo wszedł zaśnieżony Stefan i już od proga wołał:
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/153
Wygląd
Ta strona została przepisana.