Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miana tych samych myśli ma urok tylko do pewnego stopnia. Zofia widziała to, rozumiała wybornie i, rozmyślając nieraz o Stefanie, szeptała:
— Biedny!
— Zawziął się!... Ha, cóż robić! — mruczał Stefan, dowiedziawszy się znowu, że Zerowizz nie był. Nie pojawiał się już dziesiąty dzień. W długie jesienne wieczory brak jego wizyt i rozmów dawał im się czuć szczególnie dotkliwie.
— A może pójdziemy doń w niedzielę? — spytała ostrożnie Zofia.
— Znowu będziesz zmęczona!...
Zofia zapłoniła się.
Niedziela była nietylko dniem jego wypoczynku, lecz także jego dniem małżeńskim.
— Nawet wypadałoby, gdyż myśmy go obrazili!... — przekładała wszakże uparcie.
— Nie myśmy go obrazili, lecz on sam się obraził! Wołałem go przecie... Napewno słyszał!
— Czy warto zwracać uwagę na takie drobnostki?... Mają go wysłać niedługo, może go już wysłali!...
— Co to, to nie! Zaraz by mi dali o tem znać jakuci! Ale jeśli chcesz koniecznie, to pójdziemy...
Dzień dla przechadzki wydarzył się przedziwny. Gdy wyruszyli rano, szron bielił je-