Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/326

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ani wąlpić! nowosioły!... Któż inny mógłby tyle tajgi zepsuć! Nie, nie pójdziemy tędy... Nie uszanują nas tam, nie!
Wsparł się na koszturze, popatrzał, pokręcił głową i poszedł w las, precz od łoskotu siekier i sinych dymów, wijących się nad rozłogiem.
— Sybirski czałdan żółty ma kałdon! To prawda!... krew z nas przy sposobności wyssie!... Ale znamy się z nimi jak łyse konie... Te zaś gołopięte lizołapy... niewiadomo nigdy, co i jak... Zuchelek im zginie, zachodu niewart... Zaraz wrzask uczynią do jęku ziemi... lecą za człowiekiem niemiecką milę, nie zipną... Asmodeusze!... — mamrotał, idąc sparko wskroś zarośli.
Szumski ledwie za nim podążał.
Obiegli daleko gęstwinami niebezpieczne miejsce. Gdy znowu wyszli na haliznę, czerwone słońce, jak wielkie gorejące oko, stało tuż nizko na łanami wybujałego zboża. Młode, tu i owdzie wytryskujące pióra kłosów płonęły w jego promieniach, jak płomyki jarzęcych świec. Obłazem między zbożami i zasieką »okolicy«, zbudowaną z potężnych, zapadłych i omszałych zwałów drzewnych, włóczędzy pomknęli ku wrotom, widniejącym na drodze. Ledwie trącili odźwierze, z budy obok wyjrzała blada, kudłata i brodata głowa.