Strona:Wacław Sieroszewski - Kulisi.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   34   —

dorównywał mu w posuwistości kroku, nie miał tak pewnych nóg, nie umiał dłużej od niego utrzymywać w równowadze palankinu przy wszelkich zwrotach i pochyleniach. Przedsiębiorca wyznaczył go niezwłocznie na tragarza chorej cudzoziemki. Z początku chłopak lękliwie oglądał się za lada poruszeniem lub jękiem «pokrewnych djabłu» barbarzyńców, ale stopniowo przyzwyczaił się do nich, polubił nawet włochatą, ale dobrą twarz «nosatego pana» i niósł jego chorą «gęś» pieczołowicie, jak drogocenne jaje cudownego smoka. Słabe jęki barbarzynki wzruszały go, niby wyrzuty sumienia za każdy krok niezręczny.
— Doskonale!... Zuchy jesteście!... — chwalili ich towarzysze.
— Będą z nich tragarze! — zgadzali się inni. — Pozostaje wam jedynie, po przybyciu do Czen-du, opłacić wpisowe do stowarzyszenia i wyprawić nam ucztę...
— Ale wpierw musicie nauczyć się ciągnąć opjum...
— Co wart tragarz, który nie pali. Bez opjum w drodze ani rusz!
— Czasem ani zjeść, ani ogrzać się, ani osuszyć niema gdzie... bez łyku dymu palcemby nie kiwnął! — uczył ich stary tragarz.
Lecz Szań-si nie potrzebował podniety. Nawet skąpe pożywienie przedsiębiorcy szybko wracało mu siły. Nabierał ciała; jego mięśnie zaokrągliły się, skóra stała się gładka i zaczęła błyszczeć, jak powierzchnia ogładzonego bronzu. Ju-lań był cie-