Strona:Wacław Sieroszewski - Korea.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z przełęczy Tan-sa-koge. Jakże brzydką wydała mi się teraz pod chmurnym, nizko opadłym stropem. Bure pola, łyse wzgórza ciągnęły się długimi rzędami od gór do gór. Widnokrąg zamykały wszędzie wały szczytów, tonących w tumanach. W tej ciemnej, wielkiej jak step piwnicy, zasnutej smugami dżdżu, jedynie na południu bielała wązka szczelina wylotu między dwiema końcowemi skałami czarnych urwistych wyniosłości. Chwilami w tem okienku poprzez mgły, jak poprzez płachtę mokrego żagla, błyskało słońce. Cała płaskowyżyna wznosiła się stopniowo w tym kierunku; tam wiódł przesmyk za pierwszy zwój głównego górskiego łańcucha.
Dążyliśmy ku niemu poprzez pola, marnemi ścieżkami wzdłuż potężnej ściany gór Dyamentowych, wznoszących się nad nami co najmniej na 2,000 stóp. Ograniczały one dolinę z północo-zachodu, ich mur miedziano-granatowy urywał się właśnie na samym przesmyku. Z blizka stoki ich, porosłe czerwonym jesiennym dębnikiem, wydawały się jakby objęte pożarem. Łańcuch, zbliżający się ku nim pod kątem od strony przeciwnej, był znowu pstry, jak skóra daniela, od białych osypisk wietrzejących granitów. A wszystkie zbocza wokoło pokryte były licznemi guzowatemi wypukłościami, piętrzącemi się cudacznie, niby stosy małych kraterów.
Jest to wogóle kształt, właściwy górom Korejskim. Spotykałem go i na wybrzeżach, i w środkowej Korei, i na krańcach północno-wschodnich, i na zachodzie, i na południu. Jest tak uderzająco dziwny i odrębny,