Strona:Wacław Sieroszewski - Korea.djvu/483

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żował“? A on na to kazał nam jakieś słupy z lanego żelaza sprowadzić, że niby bez nich obejść się nie może i że dopóki nie przyjdą, budować nie zacznie. Ani planów pokazać nie chce, ani wytłomaczyć. Rozumie się, że my nie zgadzamy się wyrzucić na ślepo kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Więc pojechał sobie znowu nad Jalu!
— Czy on też Polak?
— Nie, on jest rodowitym Rosyaninem. Mimo to lepszy jest, gdyż nie naraził nas darmo na takie straszne koszta, jak ten pański Polak.
Obejrzałem bardzo uważnie budynek i wydał mi się dobrze pomyślany, starannie stawiany. Towarzyszący mi hutnik potwierdził to również.
— Panie, tu byłyby anielskie warsztaty. Gdyby mi tylko pozwolono, jabym zaraz młyny ustawił, opokę mełł, suszarnia prawie gotowa a i piece-by można w czasie zimy pod dachem murować. Ach, gdyby nie ten komin!...
„Ten komin“ istotnie zastanawiał mię i skłaniał do podejrzeń, wypowiedzianych przez majstra hutnika.
— Czy ten Rosyanin nic nie postawił?
— Nic a nic, nawet cegiełki nie ruszył. Podobno bardzo zna się na rzeczy! — pospiesznie dorzucił Szin-mun-giun.
— Obaj są nicponie. Ale muszę mego rodaka wziąć w obronę. Zawsze wam coś zrobił. A skoro teraz przeszkadza, wypędźcie go i skończcie sami. Nie-