Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To ci psota!... Rabuśnik!... U najbiedniejszego ostatnie zabierać!
Spojrzał na chatę, która trzęsła się cała niby wystraszona kura, na małe, ciemne okienko, przez które nagle wyjrzała chuda twarz matczyna, i pięścią się po łbie prasnął:
— Zamrze, ani chybił!... Poco ja będę do niej chodził, ją tylko martwił!... Lepiej pójdę w świat za tą moją mąką... Abo nie!... Nie może być, żeby wolno było ludziom ostatnie zabierać!... Ja do niego, do rabusia, dojdę i choć mu w żywe oczy prawdę powiem!... Choć mu naurągam!... Złodziej wietrzysko i tyle!... Z cudzego żyje! Zabiera, nie pyta... Ale ja mu ta swego nie daruję... Matulę, jak mnie nie będzie, to sąsiedzi może poratują... Nic tu sam nie zrobię!
Zwrócił się twarzą do wiatru, czapkę poprawił, pochylił się i poszedł. Wiatr koło uszu mu gwizdał, podśpiewywał, prześmiewał się, pięściami w piersi go walił, a Tomek nic; łbem powietrze bodzie, a wciąż idzie, choć mu się nogi na oślizłej grudzie raz wraz rozjeżdżają. Zabiera go wiatr to z tej, to z tamtej strony, obraca, poły sukmany aż na głowę mu zarzuca, oczy ślepi, szczypie coraz srożej w policzki,