Strona:Wacław Sieroszewski - Dary wiatru północnego.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie próbują. Jeno kiedy skrzypce bardzo już cienko zawiodą, niektóre z nich aż łapą koło ucha machną i cichutko zawyją...
— Pomdleją im ręce, pomdleją! Pójdę ja na wilczyska, póki czas!... — szepnął Tomek.
Wyskoczył z gęstwiny, dwie pałające pochodnie, jak dwie dzidy, przed sobą wytknął i popędził.
— Oho ho!... Hu ha!... Tu tu tu! Tuj!
Wiatr płomienie pochodni rozdymał, skry z nich leciały słupem, dym czarny walił — nie do człowieka Tomek podobny był, lecz do piekielnego stwora. Obejrzały się wilki, zerwały. Przestały grać żydki; dopiero, gdy Tomek blisko podbiegł, jak znowu utną! Nie wytrzymały bestje, wzięte w dwa ognie, podwinęły ogony i poszorowały w las, szybciej od wiatru.
— Hu-hu-hu!... Tiu-tiu-tiu! — hukał i gwizdał na nie Tomek, potrząsając pochodniami.
— Aj waj! Śmiały pan jest chłopak! Bóg panu zapłać!... W nocy toby nas zjadły.. W nocy to i granie nie pomoże! Niech im się złe przyśni... Pfu! Taki brzydki zwierz! Niech ich gęś kopnie! — przemówił wreszcie basetlista, ciężko wzdychając.