Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




Czerwona zorza gasnącego dnia i ruda łuna płonącego miasteczka zlały się w jedną wielką, krwawą chmurę, wiszącą nisko nad płaskim, bladym brzegiem szerokiej rzeki.
Zwichrzone słupy czarnych dymów pożogi biły wgórę i rozwłóczyły się brudnemi żyłami po wachlarzu ognia, sięgając aż purpurowych podbrzuszy siwych, ciężkich obłoków, zastygłych nieruchomo nad widnokręgiem.
Między tym brzegiem, pełnym posępnych blasków, niespokojnych błysków, bolesnego ruchu oraz dzikiej wrzawy ludzkiej i trzasku strzałów karabinowych, a brzegiem przeciwnym — cichym, wyniosłym, urwistym, czarnym i kosmać tym od porastających go lasów — sklepiły się wysoko cudnym stropem blado-szafirowe sybirskie niebiosa wiosenne ze źrenicami nielicznych, srebrnych gwiazd, łagodnie przebijających gęstniejącą zasłonę nocy.
Środkiem z jednostajnym szmerem sunęła metalowa wstęga rzeki, odbijająca z tą samą wyra-