Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nazajutrz Hanka na krok nie odstępowała brata, tak, że ten zrobił jej nareszcie uwagę:
— Jeżeli chcesz, żebyśmy poszli na to polowanie, to musisz sama obejrzeć bucze i przynieść ryby... Ja tymczasem oprawię kozulę i potnę mięso... Inaczej nie zdążymy do wieczora..
Hanka dość niechętnie zgodziła się na podział pracy. Wyszli na polowanie dopiero około południa.
Do wąwozu z „gudżirem“ było dość daleko. Uciążliwa droga prowadziła wzdłuż rzeczki, po zwałach głazów i kamiennych ławicach, często przeciętych w miejscach urodzajniejszych gęstemi chaszczami cierniowca, malin, jeżyn, głogów, oplątanych dzikiem winem i chmielem. Wszystko jeszcze kwitło i podróż byłaby dość przyjemna, gdyby nie palące promienie słońca i zupełny brak ścieżynki.
Po parogodzinnym marszu wydostali się wreszcie na łączkę podobną do tej, na której stał ich szałas. W dali ponad czubami drzew wznosiły się jakieś odległe, śniegiem pokryte szczyty. Wiało stamtąd przyjemnym chłodem, a wiele kwiatów na dolinie stało jeszcze w pąkach. Zato drzewa wydawały się jeszcze roślejsze i potężniejsze. Szczególniej wpadało to w oczy, gdy z głównej doliny skręcili w boczny wąwóz, po którego dnie lał się z miłym szelestem nieduży ponik. Olbrzymie cedry, oplatając wężowiskami korzeni omszałe głazy, lub zapuszczając je głęboko w gliniastych upłazach, wznosiły się z obu stron