Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

utkwiła w ścieżynie, ginącej w cieniach lasu... Już tylko wierzchołki drzew gorzały rubinowem światłem, a ponad niemi gwiazdy przebłyskiwały na płowiejących niebiosach. Nad rzeczką i szuwarami dymiły się mgły.
Wtem niezrozumiały łoskot i przejmujące krakanie uderzyły w jej ściśnione piersi, jak ostry dziryt.
Mimowoli poderwała do góry trzymany w ręce karabin i szybko zwróciła w tę stronę głowę. Roześmiała się na głos, nerwowo, z widoczną ulgą: dwie rudo-białe górskie kuropatwy poderwały się z chróstów i, siadłszy na wierzchołkach dwóch sąsiednich suszniaków, wabiły się chrapliwie... Chciała strzelić, lecz przypomniała sobie, jak mało mają ładunków i jak je trzeba oszczędzać. Ptaki tymczasem rozpostarły wraz skrzydła i łagodnym łukiem opadły, połączywszy się, w zarośla...
Dziewczyna stała dalej samotna wśród bystro ciemniejącej i cichnącej doliny, natężając boleśnie słuch. Nic, nic! Szum wody i szmer lasu!...
A co jeżeli nie wróci?... Jeżeli zginął w tych wertepach... I ani ona, ani nikt nie ujrzy go już więcej?
Nie, to niemożliwe!... To byłoby zbyt okropne! Zaraz wróci, jak wracał codzień, onegdaj i wczoraj!... Lecz dlaczego dziś tak długo, tak nielitościwie długo!... Pewnie szuka tej soli... tak daleko!... jaka szkoda, że mu powiedziała... Lepiej