Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wcale nie. Są tu i kozule, i skalne barany, i jelenie — widziałem na skalach... Trudno je podejść, ale trzeba szukać!... Darmo nic!...
Hanka westchnęła. Zrozumiała, że brat jeszcze dalej będzie się od dziś zapuszczał w tajgę i na dłużej zostawiał ją samotną, a skoro tylko zostawała sama, znowu wracały okropne wspomnienia i piersi szarpał rozdzierający, nieutulony płacz... Kiedyż to się nareszcie skończy?...
Spojrzała na brata, który spokojnie ostrzył nóż, zabierając się do oprawiania upolowanego dzika.
— Oto pierwsza skóra na pościel, albo na obuwie, kiedy się nasze zedrze!... — gadał wesoło. — Mięso też będzie można wędzić i suszyć... Pokraję je na cieniutkie paseczki... Trzeba je jednak przedtem w słonym ukropie zanurzyć... Tak robią Kirgizi Czytałem, uczyłem się o tem w geografji...
— Nie mamy soli! — odrzekła cierpko Hanka. — Tak sobie dysponujesz, jakbyśmy tu za węgłem mieli sklepik!...
Władek zdziwiony spojrzał na siostrę.
— Boże, Boże!... Jaka ty się robisz dziwna!? Wciąż się gniewasz! Jak niema soli, to powiedz!... Pomyślimy o tem... Tu niedaleko jest gliniaste urwisko, na którem wykwita biały nalot. Burjaci nazywają to „gudżir“. Tam właśnie przychodzą kozice... Śladów taka moc, że ziemia udeptana jak klepisko... Pewnie to sól, którą przychodzą