Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z wirów wyrzucały się, jak wtedy, wielkie ryby, błyskając w słońcu i wpadłszy we wrzące powyżej prądy, nieraz do połowy ledwie pokryte wodą.
Pęd prądu i śliskość opoczystego dna jednak uniemożliwiały prawie pościg za niemi. Hanka nie weszła nawet do wody. Władek, uzbrojony w drążek, do którego przywiązał swój ostry nóż mongolski, umieścił się na wystającym z wody kamieniu i próbował chwytać ryby swoim harpunem. Niebardzo mu się to jednak udawało; ciemne, wrzecionowate, śliskie olbrzymy, nawet ranione, wyrywały się i uciekały. Schwytał zaledwie dwa, przyczem znowu wpadł w wodę i przemoczył się do nitki.
— To na nic!... — krzyczała z całych sił Hanka, aby zgłuszyć szum wody. — To na nic... Ale tutaj dużo innych, drobniejszych ryb!.
Wskazała na głębokie „zatonie“, wyżłobione w żwirze i kamieniach przez odbity od skał nurt, który tu zawracał i tworzył ciche, przejrzyste „odstoje“.
Istotnie, nisko u dna widać tam było całe chmary tulących się do siebie srebrnołuskich łososi. Czasami pojawiał się nad niemi, jak chmura, drapieżny „tajmeń“ z rozwartą zębatą paszczą, z nastroszonemi krwawemi płetwami, lecz ryby, kołyszące się w kryształowej wodzie, jakby w jakiem upojeniu, zdawały się nie spostrzegać wroga, a i on też tym razem nie rzucał się na nie, nie szukał zdobyczy, jeno przejścia dla