Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wydostali się na brzeg rzeczki, wesoło szumiącej w kamienistem łożysku. Na drugim jej brzegu widniała jasna łączka, z której właśnie przed chwilą zerwały się gęsi. Chwilę wodzili zachwyconemi oczyma po delikatnym puchu wiosennej zieleni, pokrywającym drzewa i krzewy, po szmaragdzie murawy, tu i tam poplamionej ognistemi cętkami „żar-kwiatu“, ametystami pachnącego irysu, rubinami sybirskiego złotogłowiu, aż spojrzenia ich padły niespodzianie na niedużą drzewinę, całą śnieżnym obsypaną kwiatem, jak panna młoda w weselnym stroju. Wynurzała się z przejrzystego obłoku szmaragdowych listków i gałązek z tak niesłychanym wdziękiem, słońce oblewało ją tak cudnie łagodnym, złotym blaskiem, iż niepodobna było pomyśleć, aby sama tutaj wyrosła.
Hania chwyciła brata porywczo za rękę:
— Jabłonka!... Tu ktoś jest!... To ogród!...
— Ha!... Wtedy poprosimy o gościnność!... Ale to może być i dzika jabłoń... Przecież pamiętasz, że z tego brzegu przynoszono nieraz mamusi małe chińskie jabłuszka, o których ojciec mówił, że są podobne do polskich rajskich!...
— Chciałabym, żeby tak było!... Nie chcę ludzi... nie chcę ludzi!... — powtórzyła niechętnie.
— Zaraz się o tem przekonamy. Przejdziemy, na tamten brzeg! — odpowiedział, siadając i zzuwając obuwie.
Hanka poszła za jego przykładem.