Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzej dostać się do Mongolji nie, prawda? A Mongolja na południu...
— Racja. Tylko jabym wołał znaleźć dolinę tego Chara-golu... Mongolja duża... Jak tam trafimy do ludzi, do Dordżija? A po tym „urmanie“ błąkać się można do końca świata!
— Nawet ogień tu niełatwo rozpalić... Nigdzie nie widzę gałęzi... — westchnęła żałośnie Hanka.
— I wody też niema. Trzeba szukać rzeczki... — stanowczo zakończył chłopak. — Pójdziemy dalej, ale nie drogą, jeno opodal, bo może istotnie jaki djabeł nadjechać...
Porzucili więc drogę i poszli dalej jednostajnie ciemnym, wysokopiennym lasem, kierując się wyłącznie kompasem. I dobrze się stało, gdyż nie uszli dwóch stajań, jak usłyszeli w mogilnej ciszy nieruchomej puszczy głosy ludzkie i w dali, wśród brunatnych pni zamigotały barwy. Przypadli natychmiast za gnijący na ziemi pień drzewa i, wychyliwszy ostrożnie głowy, śledzili z karabinami gotowemi do strzału, co się na drodze dzieje. Dostrzegli Mandżura w błękitnym kaftanie na gniadym koniu, z łukiem i sajdakiem za plecami; z dwóch jego stron szli z karabinami na ramionach dwaj chińscy piechurzy i opowiadali coś jeźdźcowi wesoło.
Po tem spotkaniu zbiegowie jeszcze bardziej zagłębili się w las i marzyli już tylko, aby co rychlej znaleźć trochę wody, ugasić pragnienie, zjeść śniadanie i wypocząć. Ale choć wszędzie spotykali ślady bajorów, — zagłębienia pełne gę-