Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A może ona właśnie doprowadzi nas do tego Dordżjewa... Czy ja wiem, jak on się tam nażywa?... Pamiętasz pewnie, co mówił Badmajew?...
— Pamiętam... On nie Dordżjew, a Dordżij... mój kolega... ten Mongoł, prawdziwy Mongoł, cośmy go przezywali Chał-cha... Był raz u nas...
— Nie pamiętam. Ale mniejsza o to... Dlaczego mówisz, że ta droga nie doprowadzi?...
— To jest chińska strażnicza droga i wiedzie pewnie do drugiej strażniczej budki...
— Ominiemy i tamtą... Zobaczysz — pocieszała brata Hanka.
— Ale sensu niema chodzić od budki do budki!...
— Jak rozednieje, skręcimy w las, a teraz chodźmy, byle dalej od tej przeklętej rzeki!...
Dziewczyna odzyskała dawną żywość i humor; szła raźno obok brata, dźwigając na ramieniu karabin i nawet podskakiwała, chwilami.
— Zupełnie inna muzyka!... Miękko, stąpa się jak po dywanie, równo, nie trzeba wciąż myśleć, że się poślizgniesz, upadniesz, potłuczesz kolana lub rozbijesz nos!... Byczo!... — śmiała się cichutko.
Dobry humor siostry udzielił się Władkowi.
— Może i lepiej, żeśmy nareszcie skręcili w lasy... Tu można będzie i coś do jedzenia znaleźć, korzonki „sarany“ albo dzikiej marchwi... Baumajew uczył mię raz na polowaniu, jak ich