Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mię lepiej!... Ratuj się sam... W głowie mi się mąci...
— Co ty, co ty, siostrzyczko?!... Zresztą — zgoda!... Skręcimy w pierwszą większą dolinę, ale jeszcze pójdziemy trochę, tam za temi górami... Tam już nie będzie chińskich straży... Tam powinna już być... Mongolja...
Wskazywał jej na łańcuch ciemnych szczytów, odrzynających się ostro na gwiaździstem niebie. Wzdychała, podnosiła się niechętnie i szła krokiem chwiejnym i nieskończenie znużonym. Brat podtrzymywał ją, pomagał, ale rozumiał, iż długo już tak trwać nie może, że trzeba koniecznie zmienić warunki podróży, dać siostrze wypoczynek, oderwać ją od bolesnych wspomnień, natchnąć nadzieją, otuchą, gdyż inaczej nie wrócą jej siły, nie wytrzyma dłużej ciężaru okropności, jakie zwaliły się na nich w ostatnich czasach... szczęśliwie zapominał o nich, zajęty troską o siostrę i powodzenie wyprawy.
— Za temi górami, za temi górami... zaraz zakręcimy, siostrzyczko! — powtarzał Hance od czasu do czasu, gdy spostrzegał, że znowu dziewczyna słabnie.
Coraz wyżej wzdymał się urwisty brzeg, coraz węższy stawał się pasek pobrzeża, wijący się nad wodą u podnóża wyniosłości. Glinę i piasek zastąpiły skały i kamienne rumowiska. Nieraz musieli wchodzić w wodę i brodzić, żeby ominąć kąpiące się wprost w nurtach rzeki cyple wiszarów. Rzeka szumiała coraz groźniej i pieniła się