Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zewnątrz na górze słychać było miarowy tupot licznych nóg i szelest grudek ziemi, staczających się nadół po zboczu urwiska.
— Uciekajmy!... — szepnął Władysław. — Bierz swój worek i karabin!
— A Badmajew?...
— Czyż nie słyszysz, że nie dyszy?... Umarł.
Istotnie ranny nie oddychał. Aby się przekonać ostatecznie, dziewczyna, drżąc cała, wy; ciągnęła rękę w ciemnościach i musnęła nią ostrożnie z pewną czułością twarz umarłego przyjaciela... Zimnemi ustami dotknął jej dłoni i był to jedyny i ostatni jego pocałunek... Nigdy nie zapomniany dreszcz przejął ją nagle, zmartwiałą bez ruchu...
Władysław, który już był wypełzł nazewnątrz, rękę napowrót w jamę zagłębił, schwycił siostrę za połę ubrania i gwałtownie za sobą pociągnął.
Był najwyższy czas. Chińczycy długim sznurem czarnych cieni skradali się dołem z parowu wprost ku ich schronisku.
Na szczęście pień zwalonego drzewa zakrywał ich z tej strony, a załom ziemi rzucał daleko gruby cień. Pod jego ochroną udało się im wyślizgnąć niepostrzeżenie. Chyląc się nisko ku ziemi, pobiegli co tchu i ukryli się wśród wielkich głazów tuż u wody. Byli pewni, że Chińczycy tam za nimi nie podążą w obawie przed strzałami z przeciwnego brzegu. Zresztą napastnicy zbyt byli pochłonięci otaczaniem kryjówki, pełnej,