Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mongołowie ruszyli ostrożnie ku maszynie.
— A tu jeszcze jest jeden!... Patrzcie, patrzcie... Rusza się... — zawołał nagle Czi-rin, kierując się ku kępie trawy opodal.
Koczownicy znów odskoczyli płochliwie ku swoim koniom. Jedna Hanka pobiegła w tę stronę i, rozchyliwszy badyle, dostrzegła młodego lotnika, leżącego twarzą do góry z rozrzuconemi szeroko rękami. Był śmiertelnie blady i wydawał się martwy... Z pod przymkniętych, długich ciemnych rzęs szkliły się mętne nieruchome oczy; w otwartych, przysłoniętych ciemnym wąsikiem ustach bielały zaciśnięte zęby. Podczas gdy Szag-dur wymyślał Mongołom i rozkazywał im dźwigać samolot, z pod którego Korczak usiłował ostrożnie wyciągnąć rannego, Tu-sziur i Geril-tu Chanum z resztą kobiet zbliżyły się lękliwie do Hanki.
— Zabity! — szepnęła Tu-sziur z odrazą i żalem.
— Jaki młody i piękny!... Zupełne dziecko — zauważyła Geril-tu Chanum, pochylając się nad ciałem.
Hanka przyklękła obok i przyłożyła ucho do piersi...
— Bije!... Wody, Tu-sziur!... Wody! Prędko!
— Wody! — krzyknęła Tu-sziur. — Leć Czi-rin do rzeczki.
— Z czem? Z czapką? Czy nie lepiej dać mu kumysu?