Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wtedy tam dużo i step zieleni się i kwitnie cały...
W lecie, kiedy słońce i piaski wypiją wodę tających śniegów... posuwamy się ku górom bliżej lodowców, skąd wypływają potoki... Tam chlodno i trawy zielone, i dużo zwierzyny... Jesienią uchodzimy od górskiego zimna, zamieci i wichrów znowu na doliny, pokrywające się ponownie otawą... Wolni błądzimy wciąż z naszemi stadami, jak te chmurki srebrne po niebie... Nad nami niema pana, prócz Boga, błękitnego nieba, słońca i wichrów... Kto nam rozkazać co może?...
Nie posłuchamy go, jeżeli nie spodoba się nam, co mówi... Odejdziemy precz od niego i władzy jego z dobytkiem naszym w step, w pustynie... Czy może to uczynić mieszkaniec miast? Albo nawet waszych wsi?... Chroniąc życie i mienie, musi słuchać rozkazu każdego, jak niewolnik...
— I wy macie władze: książąt, lamów, Bogdogegena, których słuchacie... Kogoś słuchać trzeba!... Chodzi o to, kogo?
— Właśnie słuchamy ich, o ile to dla nas jest korzystne, z wolnego przekonania... To wielka różnica... My jesteśmy wolni!... — dowodził Szag-dur.
Częste ich lekcje mongolskiego zamieniały się na podobne długie dyskusje, przerywane często głośnem chrapaniem Maćka. Hanka zwykle nie brała w nich udziału, lecz pilnie słuchała. Po zaczerwienionych jej uszach, po zarumienionych policzkach odgadywał nawet Badmajew, że spory te bardzo ją interesują, a milczenie jej podniecało w nim ostrą ciekawość i słodki niepo-