Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zaraz, zaraz. Pomogę ci! A niech tam się gniewają! Oto twoje buty! — pospieszyła mu z pomocą dziewczyna.
Za chwilę młodzieniec, podtrzymywany przez Tu-sziur, stanął przed pstro malowanemi drzwiami, które przewodniczka jego natychmiast otwarła, podnosząc jednocześnie pokrywający je z zewnątrz kawał wojłoku.
Promienie słońca i ciepły wiew wiatru, przesiąknięty aromatem traw, mięty i piołunu, uderzył im w twarze. Chłopak zakrył oczy dłonią i wsparty o kratę namiotu, stał chwilkę jak oszołomiony, nie mając siły przestąpić wysokiego progu...
— A co, nie mówiłam!?... zwróciła się do niego z czułością i niepokojem dziewczyna. — Jesteś jeszcze zbyt słaby, wrócimy!...
— Nie, nie!... Wszystko będzie dobrze!... — nie zgadzał się chłopak, przemógł się nagle i, odtrąciwszy wyciągniętą ku sobie dłoń przewodniczki, zwycięsko przeszkodę przekroczył, poczem na chwiejących się trochę nogach pomaszerował wprost ku porzuconemu pod ścianą jurty zwitkowi trzcinowych mat.
— A co? — roześmiał się triumfująco, spoglądając na zatrzymującą się obok niego Tu-sziur.
— Zuch, prawdziwy „ba-tyr“ jesteś!... Niedługo na konia siądziesz! I to nie na byle jakiego, ale na samego „Tar-łan boza“, co to, pamiętasz, śpiewają o nim w pieśniach o Edygeju!...
— Ach, ładna pieśń!... Pamiętam... Dlaczegóż bym miał zapomnieć!...