Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Może nawet znajdziesz, ale wiedz, że to podrzucone, ze to nie my... — upierał się Biełkin.
— Więc kto?...
— Ci, co nie u nas mieszkają, ale wkoło się włóczą, czyhając na waszą i na naszą zgubę... — ciągnął znacząco Biełkin.
— Ja powiem, ja pokażę, gdzie są skóry i mięso!... — wmieszał się nagle Maciek.
Dowodca bystrem go obrzucił spojrzeniem i spytał Wania, lecz ten zaciął się i nie chciał tłumaczyć...
— On mówi obcą zamorską mową, on jest Polan-do![1] Ja go nie rozumiem!... — bronił się, gdy go uderzono kilkakroć razy nahajką.
Dowódca jednak kazał nagle Maćka rozwiązać i wskazał mu ręką, żeby prowadził.
Wkrótce resztki baraniego mięsa i wszystkie skóry znalazły się przed ogniem u nóg dowódcy; ten się uśmiechał wciąż wzgardliwie i pytał tym razem wprost Macieja:
— Ałtyn? (złoto)...
— Ałtyn... jest tam!... — pokazał Maciej na kantor.

Dowódca kazał chłopa prowadzić do izby i w jego obecności przeszukać ją. Zapanowało głuche milczenie, przerywane tylko trzaskiem

  1. Polando — Polak po chińsku.