Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pamiętaj!... Bo ja już muszę tu być inny!... — szeptał Władkowi tajemniczo Mikita.
Na kilka kroków przed wejściem poszedł przodem, przerzuciwszy zuchowato karabin na ramię i zsunąwszy na tył głowy „papachę“.
— Iwan Iwanycz, jeńców przyprowadziłem!... — krzyknął głośno, stając w progu i biorąc broń do nogi.
— Ty, jeńców?... Ho, ho!... Zuch Mikita!... Pokaż no ich?... — ozwał się z izby głos wesoły i szyderczy.
— Wcale my nie jeńcy!... Sami przyszliśmy!... — oburzył się Władysław, zaglądając przez ramię Mikity.
— Ech, głupstwo! Wszystko jedno!... Skoroś przyszedł, właź dalej! Pogadamy!
— Nas dwóch.
— Właźcie obaj! — odrzekł głos z wnętrza.
Mikita usunął się i stanął przy drzwiach W żołnierskiej postawie. Korczakowie znaleźli się w obszernej izbie, oświetlonej dość dużem oknem, nawpół zaklej onem papierem i pęcherzem, z małą jedynie szybką szklaną pośrodku. Widać tu jednak było jakieś staranie o „cywilizację“, na ciemnych ścianach bielały ilustracje „Niwy“, pod ścianami stały kufry z błyszczącem, metalowem okuciem oraz małe stoliki, na których stały rozmaite dziwaczne przedmioty, figurki z porcelany i gipsu, fotografje w ramkach, pudełeczka z taniej laki, parę książek, a na miejscu najbardziej