Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część pierwsza.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przecież nie w takich już bywaliśmy tarapatach... Teraz my jesteśmy ludzie wolni, myśliwcy, poszukiwaoze złota, co chcesz!... Nikt nas podejrzewać nie śmie, a tembardziej zatrzymywać!... Chodźmy, kochana!... Nie damy się!...
Gadał wesoło i szedł drogą, pilnie bacząc na zaciesie. Niebo było zachmurzone, ale deszcz ustawał, ledwie siąpił. Bór oddychał pełną wonią skąpanych pni i obmytych liści. Aromatyczna wilgoć ożywczo łechtała płuca i nozdrza.
Postanowili nie zatrzymywać się, lecz iść, aż spotkają ludzką sadybę. Byli pewni, że jest niedaleko. Las rzednął i pochyłość gruntu spływała gwałtownie ku brzaskowi dalekiej światłości. Z doświadczenia wiedzieli, że tam w tym rozbrzasku musi być dolina, jezioro lub rzeczka. W takich uroczyskach gnieździli się zazwyczaj leśni ludzie.
Istotnie niedługo znaleźli się na skraju obszernej wpadliny, perlisto połyskującej w blasku słońca kroplami nocnej kąpieli.
Chmury, szaro-srebrne i skłębione, szybko mknęły nad nią ku południowi, a od wschodu z po za boru i mgieł, roztrącając obłoki, przedzierały się już żywe i złote promienie słońca.
Droga, coraz szersza i lepiej ujeżdżona, prowadziła na dolinę. Słychać było, że szumi tam przed nimi rzeka.
Już słońce z wysoka odbijało się mętnych nurtach potoku, gdy brat i siostra stanęli nad je-