Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niech pani się nie śmieje... To nie są rzeczy takie proste... Na nieszczęście ja nie rozumiem po mongolsku, ale czuję, że się tu coś dokoła pani knuje... I dlatego nietylko nie radzę odkoczowywać, lecz, przeciwnie, nastaję, żeby pani corychlej starała się dostać do Urgi. Zawsze tam — gdzie będziemy my, będzie bezpieczniej... I niech pani zaraz napisze do tego Szag-dura, żeby o to się starał, że pani tego żąda... My ze swej strony też będziemy nacisk wywierać... Nie uspokoję się, dopóki pani w Urdze nie zobaczę...
— Niewiadomo jeszcze, czy pan tam będzie...
— O, ja będę napewno. Fabryka, o której mówił baron, nie tak prędko stanie... Dla mnie to są rzeczy niezmiernie ważne... Przysiągłem sobie, że odlecimy stąd... Wszakże pani się zgodziła?... Dziewczyna przykryła oczy długiemi rzęsami i tak szła chwilkę, nie odpowiadając. Nagle, idąca po drugiej stronie Tu-sziur pociągnęła ją za rękaw.
— Dalej nie możemy iść... Geril-tu Chanum powiedziała, że tylko do końca doliny... szepnęła.
Zatrzymali się. Domicki przybladł ze wzruszenia, wyciągnął rękę i szukał wzrokiem oczów Hanki, ale dziewczyna umykała mu ich teraz, choć widział, że wargi drżeć jej zaczęły i piersi zafalowały mocniej.