Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zieni spędzali zimne noce, leciał brzęk łańcuchów i zwykły wrzask kłótni, zachodzących przy podziale ochłapów, tylko co dostarczonej strawy. Z bulgotu chińsko-mongolskiej mowy wypły-wały co chwila, niby bąble, dziwaczne wyrazy: „mało — mało“, „tolkuj nietu“, „maja — twoja“, „chody“, „karasza“ a od czasu do czasu ponad wszystko strzelały, powodując chwilową ciszę, wspaniałe, soczyste, wielopiętrowe rosyjskie złorzeczenia, zaaklimatyzowane oddawna na całym Dalekim Wschodzie. — Maciej pilnie się im przysłuchiwał, ale udziału w sporach nie brał ze względu na Korczaka i Domickiego.
— Kradną!... — mruczał tylko, gdy „komunista“, który wziął na siebie rolę ich zastępcy, przynosił im na drewnianym talerzu maluchną porcyjkę robaczywego ryżu i jakieś śmierdzące żyły, mające wyobrażać mięso. Właśnie zabrali się do ich spożycia, gdy klucz niespodzianie zachrobotał we drzwiach. Maciej zerwał się na nogi, Domicki i Korczak utkwili rozbłysłe oczy w wejściu. Ale na progu zamiast Szag-dura, stanął Filipow, a z poza niego wyglądało to samo, co zawsze bogobojne oblicze Biełkina z naoliwionemi włosami i starannie rozczesaną brodą:
— Domicki, gdzie są magnesy?
— Jakie magnesy?
— Te od świeżo zmontowanych maszyn...
— Muszą być na miejscu...
— Niema ich tam; przeszukano również cały skład... Nie znaleziono ani jednego w zapasach...