Strona:Wacław Sieroszewski - Dalaj-Lama Część druga.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niebo świadkiem, nie wiem, co się stało i nie wiem jak się stało... Tu była!...
Szag-dur pośpiesznie wcisnął się do pieczary i zaczął ją pilnie oglądać, świecąc sobie latarką elektryczną. Pusta jaskinia, bezwarunkowo niedawno jeszcze była zamieszkana. Stepowe nozdrza Szag-dura czuły wyraźnie zapach człowieka. Liście posłania były mocno przymięte, na nich leżał gruby koc, kruszyny pożywienia widniały, rozrzucone tu i ówdzie i nie zebrane jeszcze przez myszy i ptaki. Wszystko wskazywało, że pieczara została opuszczona bardzo niedawno. Na jednym z głazów znalazł Szag-dur napis łacińskiemi literami „Hanna Korczak“.
— Wczoraj jeszcze była... wczoraj jeszcze była!... — jęczał przeor.
— Kiedy wyście przyjechali, jeszcze była. Jedna z sióstr nosiła jej przed wieczorem gorący ryż... — potwierdziła przeorysza.
— Więc uprowadziliście ją, aby skryć przed nami, co?
— Niebo świadkiem!... Przenigdy nie ośmielilibyśmy się... Tak nam już dokuczyła, że chętnie wydalibyśmy ją, gdybyś nastawał... Ciągły strach, ciągły niepokój!... Groziła, skarżyła się, stukała kamieniami... Lama z Lum-po mówił, że chętnie ją zabierze, lecz czy mogliśmy ją oddać, gdy była nam pod klątwą powierzona?... Co innego tobie, ty masz pieczęcie!... W istocie rzeczy, przebywała z nami, bo chciała, a jak nie zechciała, to zabiła