Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

orzech brał... Czy Tomasz orzech sadził?... Orzech Czerkies sadził!...
— A ino!... Więc nie ty!... Ziemia nasza!...
— Ziemia!... ziemia nie orzech... Chłopiec trochę brał... zabawkę brał... A ziemia: dziś wasz... jutro nasz!... Dawaliśmy wam i orzech, i dereń, i winogrona, kiedy była nasz... Czy nie?... Więc teraz naco skąpicie?... Przedtem my ziemia u rządu trzymał, teraz oni brał, a my im rentę płacim... Tak dokoła... Więc na co oni to robią... — zwrócił się Grek do mnie. — Wasz Tomasz poprostu psi syn — i tyle!... Zato morda bić można... Ja się kolonia poskarżę...
— Dość tego!... Dla wszystkich nie nastarczysz... Pewnie chłopiec gałęzie łamał, kijem orzechy zbijał... Niechno pan zobaczy, jaki oni tu mają młynek... — rzekł Szymon, dyplomatycznie zmieniając przedmiot rozmowy.
W gęstwinie liści nad strumykiem tkwił daszek zbutwiały i omszony.
— Nasza... ta... miele... — z żywością objaśniał Grek. — Woda chodzi, młyn chodzi... woda nima... młyn stoi... Tera młyn stoi!
Pełen zadowolenia zaprowadził mię do nędznej chatynki, gdzie widać było przez otwór niziuchnych drzwi żarna karle i motyle iście skrzydła maleńkiej turbiny.
— Też me-cha-nik!... — zaśmiał się Szymon.