Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szeni dziesięć rubli, zaraz czapka na bakier, wąsy do góry... i prosto do szynku. Przyjaciół w tej chwili bez liku... A nazajutrz — oczy podbite, koszula podarta, cały umazany we krwi, w błocie... i już nikt mnie nie zna!... Teraz zaś co innego: teraz każdy zdaleka mi się kłania: »Dzień dobry Szymonie!... Dokąd idziecie?... Wstąpcie do nas«... »Dzień dobry« odpowiadam, nie mogę... interesa nie pozwalają!... A jaka przyczyna tej odmiany?... Taka, że wiedzą wszyscy, jacy panowie przyjeżdżają do kolonii... prawdziwe nieraz jenerały!... A koloniści wszystkich do jednego stołu sadzają... i nas i ich... bez żadnego zmiłowania... ot co!... Przylgnęła moja dusza do nich i żałuję bardzo, że nie jestem uczony... zapisałbym się do nich na wieki wieków. Pan pewnie słyszał: porzuciła mię matka i do ojczyzny wróciła; żona poszła z nią także i dzieci zabrała, a jam pozostał... Stara mówiła: nie chcę po śmierci leżeć w kamieniu; a żona: tęskno, chleb bez mocy... nic nie widać — siedzisz w górach jak w kotle... Cóż z tego, że u nas widać, kiedy dział nasz taki, że pies, usiadłszy po środku, ma ogon za miedzą... Ni ziemi, ni lasu niema takich jak tutaj... Tu można wszystko zrobić, co zechcesz... Owoców w lesie jak w pańskich ogrodach; niedaleko stąd, w jednym gaju grusz, jabłonek, leszczyny — co niemiara. Zdziczały wprawdzie, ale