Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ziemi, gdzie stały »sakle«: gdzieniegdzie z pod chwastów, ziół i zwojów bluszczu wysuwał się biały węgiel kamienia ciosanego.
— Patrzcie, jak on ją capnął!... Za sam chwycił czubek. Widocznie i swoim ciężarem obłamał!... — medytował Szymon, z zajęciem oglądając uszkodzone drzewa. — Idziemy dalej? czy jak?... bo spóźnimy się.
W dalszej wędrówce las mi już mniejszą sprawiał przyjemność. Czułem do niego pewną urazę, że wyrósł tam, gdzie niegdyś biegały dzieci, szumiało i kłosiło się zboże. A działo się to tak niedawno!... bez trudności można było rozeznać ślady bruzd i zagonów miejscami.
— A tu, oto, ich wspólna wojenna mogiła! — rzekł Szymon, rozchylając zarośla.
Wśród masy bluszczem zasnutych kamieni leżała zardzawiona armatnia kula; w cieniu drzew stały skromne muzułmańskie nadgrobki — słupki z turbanem, ciosane z głazu. Krzyża wśród nich nie było.
W milczeniu przebyliśmy resztę drogi. Kilkakrotnie spłoszyliśmy bażanty, do których nie strzelałem, aby uniknąć zwłoki. Szymon spieszył się, także. Nakoniec wyszliśmy na polankę, zarosłą nizkimi, kędzierzawymi krzewami. Las uciekł w dwie strony — na szczyt i ku morzu, obnażając duży, zaokrąglony garb góry. Tu i owdzie gaiki i wąziuchne pasma lasu wzno-