bór. Pośrodku, wśród zboża i ogrodów rozległa się pięknie, dostatnio zabudowana wieś. Smukłe, modrookie kobiety w kryziastych koszulach, w jaskrawych »wełniakach« i czerwonych chustkach na głowach, skwapliwie odpowiadały nam z przyjaznym uśmiechem na »pochwalonego«. Chłopi kłaniali sic grzecznie, ale w milczeniu.
— To Budy Teremiskie.
Uderzyła mnie znaczna ilość wioskowego bydła i koni.
— Zamożnie żyją!
— Tak! Zacięta wieś... Ale im nonie kniaź Jaźwiński[1] chodu nie daje!
Niedaleko tej wsi, na lewo od drogi, dostrzegliśmy omszony, wysoki na dwa sążnie częstokół zwierzyńca. Nie traciliśmy go już z oczu, aż do samych Trzecich Bud, które stoją na tyłach zwierzyńca wprost środkowej jego bramy.
Zbierało się na deszcz. Duszny upał spopielił i pozbawił blasku błękit nieba. Szare obłoki kupiły się i przesuwały nad lasem, który to posępniał w przykrych, ołowianych ich cieniach, to mdlał w potokach matowego światła. Niespokojny wietrzyk daremnie silił się rozkołysać ciężkie, obwisłe konary drzew. Aby rozruszać to przestworze, zatkane pniami, liśćmi, nasycone
- ↑ Przekręcone Wiaziemski.