Strona:Wacław Sieroszewski - Brzask.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— »Niedźwiedź«! — mruknął.
Z tem wrócił do księcia... Wtedy zebranie uchwaliło posłać pieniądze do miasteczka na zakupienie żałobnej mszy, a jurtę spalić.
Nowy posłaniec przeżegnawszy się pobożnie podłożył wiązkę zapalonego chrustu pod zrąb starego, przesiąkłego jadem budynku... Stanął opodal i czekał, aż chmury dymu wyrwawszy się na zewnątrz, upewniły go, że ogień dobrze się zajął. Wtedy wrócił do swoich.
Na miejscu pozostały tylko dwa place popiołu i trochę kości. Cała ta okolica, jak daleko sięgały wędrówki trędowatych, została na długo pustą i nieodwiedzaną... Nikt nie śmiał zrywać tu jagód, łapać ryby, ścigać kryjącej się zwierzyny...
Ale śniedź życia nie wyrwana z korzeniem, nie zniszczona w zarodku przez śmierć poprzednich ofiar, znowu wykwitnie gdzieś na ciałach ludzkich i znowu zaludnią się i zajęczą wyklęte, pustynie.

Warszawa 24 sierpnia 1899.